Konie to nie tylko moja pasja, lecz także przedmiot badań językoznawczych (CV naukowe) i pracy dziennikarskiej. Mam na koncie współpracę z trzema miesięcznikami, w tym dwoma jeździeckimi. Publikuję w nich polsko-angielski słownik jeździecki w odcinkach, wiadomości sportowe oraz artykuły i wywiady. Na blogu pragnę prezentować także ten obszar mojej pracy, gdyż pisanie zawsze sprawiało mi przyjemność nie mniejszą niż tłumaczenie – a gdy jest to pisanie o koniach, radość się podwaja.
Dziś przedstawiam wywiad, który przeprowadziłam z Anną Szewczyk – właścicielką stajni Konie w Tatrach, o której zaczęła mówić cała Polska, gdy kucyk Louis otrzymał protezę nogi jako pierwszy koń w naszym kraju. Filozofia życiowa tej amazonki i trenerki, a z zawodu… nauczycielki języka angielskiego, jest godna polecenia nie tylko koniarzom. Zapraszam do lektury.
Czy zajmuje się Pani końmi zawodowo?
Mój wyuczony zawód i pierwsza pasja to nauczyciel języków obcych. Uczyłam dość długo za granicą, gdzie prowadziłam własne szkoły. Napisałam także kilka podręczników i tworzę filmy do nauki języków, które umieszczam na własnym kanale na YouTube. W pewnym momencie poczułam jednak, że chciałabym robić coś więcej, a podobno to, czego szukasz, szuka Ciebie. Około 10 lat temu zaczęła się moja przygoda z końmi — najpierw hobbystycznie, dla przyjemności, a od niedawna także zawodowo: w wakacje i ferie otwieram drzwi stajni dla obozowiczów, a po sezonie mam czas na trening koni…. i życie.
Jak w Pani życiu pojawiły się konie?
Moje pierwsze wspomnienie: miałam może dwa lata i byłam na spacerze z rodzicami w lesie. Spotkaliśmy pracujących górali, więc tata wrzucił mnie na ich konia i trzymał za nóżkę. Tata mówi, że teoretycznie nie powinnam tego pamiętać, bo byłam bardzo mała.
Na serio konie pojawiły się akurat wtedy, kiedy było mi bardzo źle. Można powiedzieć, że zawdzięczam im życie. To był jeden z najtrudniejszych dla mnie momentów; miałam okres zwątpienia we wszystko. Wtedy koleżanka z liceum, która uczyła jazdy konnej we wsi obok, zaproponowała mi, że mogę dołączać do jej lekcji. Pamiętam mój pierwszy galop w terenie: „Złap się za grzywę, podnieś pupę, a w razie czego krzycz”. Łzy lały mi się strumieniami. Pierwszego konia, na którym się galopowało, nie da się zapomnieć. Chciałam go odkupić, ponieważ bardzo się do niego przywiązałam, ale właścicielowi był potrzebny do pracy. Wtedy postanowiłam znaleźć konia, który będzie tylko mój. Od tamtej pory konie pozostały w moim życiu, a moja więź z nimi wypływa właśnie z tego, że czuję do nich ogromną wdzięczność za uratowanie mi życia i nadanie mu głębszego sensu. Tej wdzięczności i szacunku do koni staram się uczyć [innych].
Cały wywiad można przeczytać w numerze 06/2019 miesięcznika Konie i Rumaki.